Kiedy przybywamy na cmentarz w Dzień Zaduszny, dostrzegamy szybko, że miejsce kojarzone ze śmiercią i kresem ludzkiego życia, w rzeczywistości tętni życiem. Stojąc w zadumie nad grobami najbliższych, przyznajemy rację pewnemu filozofowi, który twierdził, że – „całym naszym istnieniem jesteśmy wplątani w tą walkę – walkę życia ze śmiercią”. W tym uwikłaniu się w życie i śmierć, napotykamy grób, który przekonuje nas o tym, że zbyt wielu rzeczy z tego świata, na drugą stronę nie zabierzemy.
Egzystencja człowieka rozpięta pomiędzy życiem a śmiercią, przebiega pomiędzy nadzieją a rozpaczą. To od nas zależy, jaki nadamy jej kierunek. Mimo wszystko śmierć pozostaje dla nas „największym, jakie znamy, doświadczeniem samotności”. Jednak z biegiem czasu w naszym osamotnieniu, dzięki obecności wielu życzliwych ludzi, zaczyna wyrastać nadzieja, którą utwierdza przekonanie, że także i, poprzez epizod śmierci, przejdziemy do nowego, lepszego życia. Z pewnością w tym życiu na nowo pochwycimy ręce tych, którzy przez szereg tulili nas, czy ocierali łzy z naszych oczu.
Patrząc na grób coraz bardziej przekonujemy się o tym, że również i my, podobnie jak ten dopalający się znicz, po prostu kiedyś zgaśniemy. I po nas również, mówiąc językiem ks. Twardowskiego, pozostanie innym ta cisza „całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy, kiedy myślimy o kimś zostając bez niego”. I tak kolejne pokolenia, świadome, bądź nie, całym swym istnieniem wplątane zostaną w odwieczną walkę życia ze śmiercią, która rozciąga się między bólem i nadzieją.
Spotkanie z tymi, których pośród nas już nie zobaczymy, wywołuje w ludzkich sercach wiele wspomnień i pragnień. I w gruncie rzeczy, ta cicha refleksja wnosi w naszą wrażliwość zdumienie, przekonując nas o tym, że w rzeczywistości „kochamy wciąż za mało i stale za późno”.
Przychodząc na groby najbliższych, dobrze będzie wyciągnąć wnioski z tego miejsca, w którym śmierć i nadzieja spotykają się z życiem. Nasze ostatnie pożegnanie budujemy przez całe życie za pomocą relacji. W gruncie rzeczy chodzi o to, by pozostawić po sobie ślad, który przetrwa nie tylko na nagrobkowej płycie, ale w pamięci potomnych. Po prostu, „trzeba iść przez życie tak, aby ślady naszych stóp nas przetrwały”. I właśnie w tym kroczeniu do kresu życia, przestańmy może wreszcie wypisywać na nagrobkach kolejne epitafium typu: -„śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”, ale zacznijmy szczerze i autentycznie, kochać się wzajemnie, zanim „zostaną po nas buty i telefon głuchy”.
Artur Dąbrowski